poniedziałek, 28 września 2015

Krwawy Księżyc

Heio!


Dziś mam dla Was krótką, lecz nietypową notkę. Będzie ona o wczorajszej, wyjątkowej nocy z 27 na 28 września, czyli o nocy w której mogliśmy zaobserwować całkowite zaćmienie księżyca!

Jak każdy - również i ja, nie lubię tych nocy, podczas których słowo 'sen' staje obcym pojęciem. Taka właśnie była dla mnie wczorajsza noc. Po raz pierwszy jednak, nie stała się ona, aż tak dołując długa i męcząca jak zwykle, ponieważ... Hmmm... Jakby to ująć? Zagościła w niej magia.

Obudziłam się o godzinie 3;30 i wierciłam się jak głupia wyczekując godziny 4:11, bo właśnie wtedy księżyc miał w całości przybrać kolor czerwieni. Gdy w końcu nadeszła wyczekiwana przeze mnie chwila - wstałam i podreptałam do okna swojego pokoju. Niebo było ugwieżdżone, a tak bardzo ugwieżdżonego nieba nie widziałam już od dawna! Było przecudowne, ale zaraz? Gdzie jest księżyc? Przecież czekałam by zobaczyć właśnie jego nocną kreacje. A tu nic. Poczułam lekkie zawiedzenie. Nagle puknęłam się w głowę i powiedziałam sama do siebie 'Aaa no tak! Przecież z tej strony go nie ujrzę. Muszę iść do łazienki!' (jest ona po drugiej stronie mojego domu, a widok z jej okna rozciąga się na pola - w przeciwieństwie do mojego, z którego możemy zobaczyć jedynie ulicę, samochody i domy). Poszłam więc do łazienki. Otworzyłam okno na całą szerokość, po czym wychyliłam się jak tylko mogłam. Jest! Zobaczyłam go! Wielki blado-krwisty księżyc! Gapiłam się tak na niego przez ładne kilkanaście minut. Po raz pierwszy w końcu stałam się świadkiem takiego 'cudu'.


Wróciwszy do łóżka sen nie chciał przyjść za grosz. Czułam się jak gdybym była w pewnego rodzaju transie. Z jednej strony świadoma faktu, że nie śpię, lecz z drugiej nie. Przed oczami co chwila przelatywały mi przeróżne dziwne obrazy, które ni to tworzyły pewnego rodzaju historię, ni to były totalnie niespójne. Słyszałam również mnóstwo głosów, o różnej tonacji. 
Nie zdołałam zasnąć, aż do 7;00 rano.
Niewyspana, ale usatysfakcjonowana. 


czwartek, 17 września 2015

Szkoła wita!

Witajcie Myszki,


W dzisiejszym poście pragnę Wam przybliżyć co nieco o mojej nowej szkole. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy już za połową września, jednakże w Kolbergu zawitałam dopiero 7, a w związku z tym; dziś mija dokładnie - 9 dzień, od kiedy przekroczyłam jego wrota. Z powodu mojego późniejszego przybycia, nie opiszę rozpoczęcia roku szkolnego, choć pewnie mogłoby być ono ciekawsze niż kiedykolwiek - w końcu jestem po raz trzeci w swoim życiu 'pierszakiem'!

Od tego roku zaczęłam uczęszczać do I Liceum Ogólnokształcącego im. Oskara Kolberga w Kościanie. Wybrałam profil matematyczno-fizyczny, ponieważ swoją przyszłość wiążę z architekturą. Po ukończeniu owej szkoły średniej, najprawdopodobniej wybiorę się na Politechnikę Poznańską, czyli tak zwaną 'Polibudę', choć wiadomo, że nie określam się już stuprocentowo. Całkiem możliwe, że zmienię swoje zdanie, a może nawet profil klasy? Podobno mam 'talent do języków'. Bynajmniej słyszę takie komentarze od moich prywatnych nauczycielek angielskiego i niemieckiego. Cóż... Pożyjemy, zobaczymy!

Przybory


Tak jak to w moim przypadku bywa, co roku mam nowy plecak. Nie z powodu znudzenia się starym, lecz jego rozwaleniem. Nie wiem czy ja mam takiego pecha, czy faktycznie źle dbam o swoje rzeczy.
Tegoroczny kandydat to widoczny na zdjęciu niżej miś panda! Szczerze powiedziawszy czaiłam się na niego już w zeszłym roku, jednak wtedy był już wyprzedany. Kupiłam go na Glovestar, czyli jak już wcześniej wspominałam - jednym z moich ukochanych sklepów.
Piórnik mam zeszłoroczny. Niestety wylał mi się w nim ciemno różowy tusz i za nic nie chce zejść. Noszę w nim wszystkie potrzebne elementy, takie jak klej, nożyczki, całą zgraje różnokolorowych cienkopisów, ołówki, 2 gumki do mazania i parę najzwyklejszych czarnych i niebieskich długopisów. Hmmm... No dobra. Przyznaję się! Zapomniałam zabrać go już drugiego dnia i robiłam to, aż do tego wtorku!


Moja nowa klasa


 Wielu z Was pyta o moją nową klasę. Postanowiłam zatem przybliżyć troszkę jej wizerunek. W skład naszej klasy wchodzi 29 osób, czyli całkiem spora z nas gromadka. Powoli... Powoli... Zaczynamy się bliżej i lepiej poznawać. Sądzę, że będziemy zgraną klasą, a już na pewno bardziej zgraną niż z moją poprzednią.
W przyszłą środę mamy "Dzień Kota", ma on na celu integracje klas pierwszych. Przygotowujemy na niego; plakaty, placki, układ taneczny, hymn klasy, każda z klas musi również przygotować tematyczne przebrania, my bodajże przebieramy się za... No właśnie! Za co!? Cholernie ciężko jest nam to ustalić, nie mam pojęcia dlaczego ale Łukasz uparcie proponuje 'banany'. XD



A mówią o kotach...


Dziesiątego września przygarnęliśmy 'rudą przybłędę.' Podobno od czasu kiedy wyjechałam w okolicach naszego domu błąkał się taki oto rudziaczek;

Długi czas, dokarmiany był czas przez moje młodsze sąsiadki, jednak nikt nie zabrał go do domku, którego bardzo mu brakowało. Mama proponowała już wcześniej, abyśmy go zabrali  (byłam wtedy w Malawie), ale tata nie był za.

Dopiero gdy przyjechałam, a on przyszedł na nasz ogród pobiegłam po miseczkę z suchą karmą. Rzucił się na nią jak gdyby była na wagę złota. Dosłownie po 10 minutach moi rodzice wrócili z pracy, a rudziaczek bardzo się do mnie tulił. Poprosiłam wtedy; 'przygarnijmy go, no zobacz jaki jest przyjazny. Idzie jesień, a on nie ma domu. Ma katar. Sam nie da rady'. Otrzymałam pozwolenie. Tej nocy spał w naszym przejeździe.
Dzień później poszłam wraz z Yano i rudziaczkiem do weterynarza. Otrzymał on imię Jaskier, oraz zestaw antybiotyków na cały tydzień. Po powrocie do domu babcia stwierdziła, że będzie to Mati, ja wolałam Yuki. Kotek został więc trojga imion.
W przyszłym tygodniu idzie na kastrację.
Z Yumisią bawi się jeszcze niechętnie, ale coraz to bardziej się do siebie zbliżają. Myślę, że to tylko kwestia czasu kiedy będę słyszała tupot sprintujących kotów po korytarzu w moim domu.





poniedziałek, 14 września 2015

Malawa, czyli "Bakaliowy Raj". Turnus 27.07.2015 - 06.08.2015

26 lipca wyruszyłam wraz z rodzicami i młodszym bratem Mikołajem do Zatoru, aby spędzić (prawie) calutki dzień w Energylandi. Sądzę, że aby opisać to miejsce słownie, naprawdę musiałabym użyć wielu pozytywnych epitetów, lecz podsumowując ten dzień był chyba najlepszym z całych tegorocznych wakacji. Nawet moja mama poszła ze mną na najbardziej odjechane atrakcje jakie znajdowały się na terenie tego ogromnego parku rozrywki, a uwierzcie mi na słowo - ona i wesołe miasteczka nie darzą się miłością. Jednakże tego oto dnia, pomimo wielu krzyków i strachu jakiego się najadła zauważyłam, że bardzo jej się spodobało.

Wieczorem pojechaliśmy do hotelu, gdzie zjedliśmy kolacje i wszyscy razem oglądaliśmy "Seksmisję", ponieważ akurat była na Polsacie. Nadeszła noc. Choć z jednej strony byłam padnięta, to z drugiej moje myśli nie pozwalały mi zasnąć. Denerwowałam się jutrem.
Po dość solidnym śniadaniu (w moim przypadku płatkach z mlekiem, a reszty rodziny tostów i jajecznicy) wyruszyliśmy w dalszą podróż. Poczułam się kiepsko... W brzuchu czułam 'gule', a głowę rozsadzało uderzające co chwile ciepło.

Dojechaliśmy. Pani Ela (założycielka Fundacji Drzewo Życia) oprowadziła mnie po domu. Przyjechałam jako 2 więc miałam przywilej wyboru łóżka. Oczywiście było to najwyższe i najbardziej miękkie jakie w ośrodku się znajdowało 8). Nadszedł czas na podpisanie kontraktu. Troszkę się zawahałam w owej chwili, gdyż dopiero teraz dotarło do mnie, że faktycznie zostaje tu na całe 6 tygodni... Jednak złożyłam swój podpis w prawym dolnym rogu kartki. Rodzice również. Zaczęło mnie z lekka mdlić. Poszłam wtedy z rodzicami na górę, a oni pomogli mi w rozpakowywaniu się oraz pościeleniu łóżka... Ah! Bo bym zapomniała! Przed rozpakowywaniem się miałam 'przeszukanie' walizek, podczas którego odebrano mi ładowarki, chusteczki, maszynki do golenia, gumy do żucia, tabletki przeciwbólowe, oraz pieniądze. Wszystkie moje przedmioty spoczywały od tej chwili w depozycie. Zdziwił mnie na początku fakt odbioru chusteczek... No dobra, maszynki do golenia jeszcze, ale chusteczki!? Dopiero z czasem zrozumiałam... My i nasze kombinowanie sprowadzało się do różnych trików, a w tym najbardziej podstawowym - nie ukrywając było wcieranie masła w chusteczki. Sama robiłam to do 3 tygodnia pobytu w Malawie. Bezcenne;
- Poszła!
- Na pewno?!
- No. Dawaj chusteczkę.
Po tym króciutkim dialogu przejeżdżałyśmy najszybciej jak tylko się da palcami po chlebie by ściągnąć jak najwięcej tego 'straszydła'. Muszę jednak stwierdzić, że Kamila (najmłodsza z Nas wszystkich), sama powiedziała o tym na terapii grupowej i w dodatku sama przyznała się, że i ona tak kombinuje. Ustaliłyśmy wtedy, że przestajemy to robić, a gdy zauważymy, że któraś łamie przysięgę mówimy przy posiłku na cały głos "Ale dobre ..... (wstaw imię kombinatorki)"

Przez cały dzień zjeżdżały się dziewczyny. Było nas 13. Ja, Julka, Agnieszka, Iwona, Asia, Jagoda, Madzia, Ola, Angelika, Borówa, Marta, Kamila i Kinga. Nasze BMI zarówno jak i wiek różniło się diametralnie. Od 12 z przecinkiem do 19 z przecinkiem. Od 12 do 39 lat. Jednakże bariera wiekowa zatarła się równie szybko jak i czas. Nie wiedziałyśmy jaki dziś dzień, ani godzina. Życie początkowo toczyło się od posiłku do posiłku, dopiero z czasem, gdy zaczęłyśmy się poznawać, choć w niewielkim stopniu 'nabierało to sensu'.
W 3 dniu złapał mnie kryzys. Od rana byłam smutna i wszędzie chodziłam z przytulankami.  Po jedzeniu obiadu nie wytrzymałam. Położyłam głowę na stole i schowałam ją w rękach. Wstydziłam się, bowiem po raz pierwszy zaczęłam publicznie płakać... Odeszłam szybko od stołu i poszłam do okna. Po chwili podeszła do mnie pani Lucyna i mnie przytuliła. To było takie miłe... Przeszła po mnie fala ciepła.

Miałam świetnego terapeutę p. Wojtka. Jest to w ogóle mój pierwszy terapeuta przed, którym się otworzyłam i przed, którym wyznałam całą prawdę. W rzeczywistości przez 2 lata mojej choroby wciskałam wszystkim na około fałszywą przyczynę mojego zachorowania. Już w 3 dniu pobytu w ośrodku stwierdziłam, że nie jestem tu kurde dla wypoczynku, tylko po to by się wyleczyć, a nie wyleczę się, gdy nie wyznam prawdy. Bałam się jak cholera. Wyjawić ukrywaną przed wszystkimi tajemnice nie jest tak łatwo! Dałam jednak radę! Pamiętam chwilę gdy wyduszałam z siebie prawdziwą, a zarazem najważniejszą przyczynę anoreksji przed panem Wojtkiem... Serce waliło jak głupie, a oczy były tak szkliste, że bez problemu można by było się w nich przejrzeć.Najbardziej dumna jednak jestem z tego, że udało mi się (nie w całości, ale jednak) powiedzieć to również w przyszłym tyg na trapi rodzinnej, przed rodzicami. 

Otrzymałam od mojej czytelniczki Oli Ł. 3 listy, które ogromnie mnie dowartościowały. Czytając je miałam łzy w oczach. Oczywiście ze szczęścia...
Odpisałam dopiero tydzień temu, ponieważ wcześniej nie miałam jak iść na pocztę.

Zajęcia z Istoty Choroby i Komunikacji były troszkę nudne, ale przynajmniej zabijały nadmiar czasowy. Dużo dowiadywałyśmy się na nich o sobie. Wiele z historii było szokujących i smutnych, ale wszystkie miały wspólny punkt przecięcia - te same skutki.

Decoupage! O tak! To był 'hit' całego pobytu w Ośrodku. Zajęcia odbywały się zawsze we wtorki i czwartki po 3h. Hmmm... Wiecie na czym polega sztuka decoupage'u? Na przyklejaniu powydzieranych serwetek na np słoiki, chusteczniki itp...
Miałyśmy zrobić ścianę tą techniką. No okay... Wpadłyśmy na pomysł zrobienia tęczy z kwiatów. To zapowiadało się doprawdy obiecująco, jednakże nasza pani, która 'ukończyła szkołę plastyczną' (i uważała się za bóg wie jakiego artystę) musiała dodać też coś od siebie! Dlatego stwierdziła, że mam namalować skrzata rzygającego tęczą. Dobrze. Nie ma problemu. Ślęczałam przy tym 4h i usłyszałam z jej ust przemiłe komentarze. Gdy przyjechała prowadzić kolejne warsztaty we wtorek usłyszałam, że musi to zniknąć, bo wygląda to jak szpitalna ściana i "MÓJ" pomysł był zły i wygląda to brzydko. Myślałam, że dostanę szału. Kobieta kazała mi coś robić. Robiłam. Było piękne, cudowne i w ogóle. Skonsultowała się z założycielką Ośrodka, której koncepcja się nie spodobała, to od razu to był MÓJ pomysł, jest to brzydkie, najgorsze etc. Kobietka nie potrafiła postawić na swoim...
W ostateczności wraz z Asią stworzyłyśmy takie dzieło;





 ↑ To również efekt mojej pracy ↑
Musiałyśmy kąpać się i załatwiać przy uchylonych drzwiach, jak się domyślacie ze względu na ataki bulimiczne, czy ćwiczenie w łazience. O tej zasadzie dowiedziałam się w chwili przyjazdu do ośrodka. Ze stresu nie mogłam się wypróżnić przez tydzień XD 
Telefony otrzymywałyśmy we wtorki i piątki na 1 godzinę, ale naciągałam ten czas jak tylko się dało :p
W Malawie miałam dużo czasu, więc stroszyłam kilka rysunków, które pokażę w kolejnym poście.
Przeczytałam również; "Zostań jeśli kochasz";



...I pięć części; "Tasogare Otome X Amnesia";




Ostatni tydzień był tygodniem sprawdzającym. Same spędzałyśmy te 6 dni od rana do wieczora tak jak chciałyśmy. Włóczyłam się po rzeszowskich galeriach, różnych ulicach i uliczkach, po parkach i nad Wisłokiem.


Teoretycznie najtrudniejsze przede mną. Odnalezienie się w rzeczywistości i trzymanie wagi. Sądzę, że dam radę, choć nie ukrywam, że ostatnio bywa ciężko. W każdym bądź razie, będę walczyła jak tylko mogę. Cechuje mnie silna wola, oby niedała się ona znów zmanipulować przez - jak to ją zwą motylki "Ane".

Najmilej będę wspominała wspólne wieczory spędzone z dziewczynami. Te głupie rozmowy i śmiechy. Pożegnanie było takie smutne, a zarazem wesołe. Cieszyłam się, że wracam, lecz nie chciałam się z nimi rozstawać. Najdłużej przytulałam się z Madzią i Asią - po kilka razy.
W dzisiejszych czasach słowo "odległość" jest pojęciem względnym, ponieważ nie odbiera już możliwości porozumiewania się ze sobą. Zaraz po powrocie utworzyłyśmy grupę na Facebooku - "Bakaliowy Raj".

Cóż jeszcze dodać? A no tak! Teraz jeszcze przez pół roku będę raz w miesiącu odwiedzała Rzeszów i pana Wojtka, gdyż w ofercie Ośrodka mam do wykożystania jeszcze 6h terapi indywidualnej lub 4,5 rodzinnej. Pewnie będę wtedy zaglądała do domu z niebieskim dachem, gdzie spędziłam 6 tygodni, które odmieniło moje życie. Porozmawiam z nowymi osobami i opiekunkami. To chyba na tyle...
Chcesz jeszcze o coś zapytać? Pytaj c;